Ofiarą zmian politycznych w Polsce pada również ekologia. Dla polityków konserwatywnych jest ona szkodliwą fanaberią, a pieniądze na nią przeznaczone najchętniej ulokowaliby gdzie indziej.
Michał Olszewski
Dla polskiej prawicy (zarówno polityków, jak i wspierających ją publicystów) ochrona środowiska jest niechcianym dzieckiem transformacji ustrojowej. Odkąd pamiętam, konserwatyści bardzo energicznie sprzeciwiali się dekarbonizacji, szermując argumentami gospodarczo-narodowymi, sentymentalnymi bądź odwołującymi się do rzeczywistej poprawy stanu środowiska naturalnego w innych dziedzinach. Zmiany klimatyczne traktowali zaś jak wymysł lobbystów z Zachodu. W ostateczności zaś można uznać zajmowanie się ochroną środowiska za objawy szaleństwa, jak uczynił to w jednym z wywiadów prezes rządzącej Polską partii PiS Jarosław Kaczyński.
Po przejęciu władzy przez prawicę ta retoryka przyoblekła się w ciało. Dowodów jest bez liku: miesiąc temu minister środowiska Jan Szyszko pozwał do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości Parlament Europejski. Powód? Normy emisji zanieczyszczeń są według Szyszki zawyżone, Polska dostosowywać się do nich nie ma zamiaru. Polska jest krajem, w którym sezon zimowy oznacza jedne z najwyższych w Europie stężeń smogu. Kraj dusi się w koktajlu z pyłu zawieszonego, rakotwórczego benzo (a) pirenu, związków azotu i siarki.
Walka o czyste powietrze napotyka potężny opór, głównie ze strony lobby górniczego, które sprzedaje do gospodarstw domowych węgiel najniższej jakości. Do tego dochodzi niechęć polityków, przekonanych, że lepiej mieć fatalne powietrze i rynek zbytu dla dołujących kopalni niż czyste powietrze i protestujących górników. Rozwiązania lokalne nie pomagają, bo nie idą za nimi działania systemowe, których obawia się nie tylko rząd PiS; Platformie również przez lata się do nich nie spieszyło. W efekcie są miesiące zimowe, kiedy w miastach czy uzdrowiskach górskich smog osiąga wartości pekińskie. Pozew do ETS oznacza, że zamiast pracować nad rozwiązaniem problemu smogu, rząd chce, by Bruksela wycofała się z polityki antysmogowej. W dodatku robi to w momencie, gdy europejskie działania nabierają tempa, a ci, którzy ze smogiem nie walczą, ponoszą konsekwencje. Tymczasem polski rząd jasno deklaruje, że ze smogiem walczyć nie będziemy. W ten sposób próbuje wstrzymać rozwój, badania naukowe, pracę lokalnych społeczności, które zabrały się do walki ze smogiem jako pierwsze i oczekiwały wsparcia ze strony państwa.
Na dodatek Jan Szyszko utrwala za granicą wizję Polski jako kraju, który woli wędzić się w toksycznym dymie, niż starać się o czyste powietrze. Co jest zabiegiem ryzykownym: Polska może być postrzegana już nie tylko jako kraj, który rozmija się z UE politycznie, ale też w wymiarze społecznym i zdrowotnym. Na marginesie wypada zauważyć, że tą decyzją minister otwiera kolejny front walki z Brukselą. Polska od lat nie spełnia unijnych wymogów jakości powietrza i lekceważy wezwania płynące z Brukseli. Jeżeli Warszawa wypowiada Brukseli wojnę w sprawie smogu, to oznacza, że smog zatruł jej jasność myślenia. Dotychczas Unia traktowała Polskę ulgowo, teraz będzie się starała wyegzekwować zobowiązania bądź nałożyć na Warszawę gigantyczne kary.
Inna sprawa to Puszcza Białowieska. W jednym z najcenniejszych lasów nizinnych Europy trwa wielkie cięcie. Minister środowiska uznał bowiem, że należy w radykalny sposób walczyć z plagą kornika, który rzekomo zabija puszczę. Na dodatek zakazał turystom wejścia do lasu: podobno martwych drzew jest tyle, że mogą zwalić się spacerowiczom na głowy. Ekolodzy twierdzą, że to pretekst, który ma uniemożliwić postronnym oglądanie efektów wycinki. Nie ma w tej grze nic oprócz próby pokazania, kto rządzi w Puszczy Białowieskiej. Lasy Państwowe są potężnym przedsiębiorstwem, i nawet gdyby zgodziły się na objęcie ochroną prawną całej powierzchni Puszczy, ich budżet by od tego nie ucierpiał. Eskalacja konfliktu wydaje się nieunikniona: w chwili zamykania tego tekstu ekolodzy rozpoczynali blokadę jednej z wycinek. Przyczyna tego konfliktu nie jest merytoryczna, bowiem dochody z Puszczy Białowieskiej stanowią ułamek w gigantycznym budżecie Lasów Państwowych. Chodzi wyłącznie o to, by pokazać, że w polskich lasach władzę mają leśnicy.
Temat równie aktualny to atak na wojewódzkie fundusze ochrony środowiska. W tej chwili podlegają one samorządom, które wydają pieniądze na walkę z niską emisją, racjonalną gospodarkę wodną, kanalizację. Prawica przygotowuje w ustawie o ochronie przyrody przepisy, które pozwolą rządowi przejąć sumę ok. 2,5 mld Euro rocznie. Dokąd trafią te pieniądze? Można jedynie spekulować, że w mniejszym niż obecnie stopniu zasilą one programy likwidacji przestarzałych kotłów węglowych. Obecny rząd chroni bowiem za wszelką cenę górników i przemysł wydobywczy.
Spektakularnym przykładem na nieufność wobec energii innej niż pochodząca z węgla, jest zastój w polskiej branży OZE. Mimo że na całym świecie koszty instalacji spadają, a energii pochodzącej z wiatru, wody i biomasy przybywa, Polska postanowiła pójść w kierunku przeciwnym. Posłowie PiS ograniczyli możliwość budowy elektrowni wiatrowych, co błyskawicznie zostało odnotowane przez branżę, która wycofała się z planów dużych inwestycji. Zamarł również ruch w branży fotowoltaicznej: w ubiegłym roku zainstalowała ona zaledwie 28 MW mocy!
Owa wyliczanka jest niepełna, pokazuje jednak dobitnie, jak szybko może postępować regres nawet w tak, wydawałoby się, oczywistej i niezależnej od politycznych cyklonów przestrzeni, jaką jest ochrona środowiska. Działania prawicowych polityków niszczą nie tylko konstrukcję budowaną w Polsce przez ostatnich 27 lat, ale również w wymierny sposób wpływają na zdrowie obywateli.
Przesada? Zapytajcie o to polskiego ministra zdrowia, który uważa, że smog to problem „teoretyczny”.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.